Windows na Macu?

Wiele lat temu, kiedy jeszcze często słyszało się brzęczenie dial-upowych modemów w domach polskich rodzin, był taki czas, kiedy mogłem oddać życie za Free Software (nie mylić z Freeware!). I rzeczywiście – oddałem wiele nocy mojego życia, jako młody power-user, szukając oprogramowania, które na miarę możliwości dostępnego wówczas sprzętu zapewni responsywność, a co za tym idzie – wygodę pracy przy komputerze dostępną dzisiaj.

Oczywiście ten, kto szukał razem ze mną bardzo dobrze wie, że po pewnym czasie człowiek po prostu traci siły a przede wszystkim pojawia się poczucie straty czasu. Dołóżmy do tego moją wrodzoną niecierpliwość oraz młody wiek – szybko rezygnowałem. Rezygnowałem, ponieważ wielka idea softwareowo świadomego młodego chłopca zawsze uginała się pod ciężarem rzeczy tak prostych (a wtedy byłem święcie przekonany, że mnie przecież do niczego nie potrzebnych), jak udostępnianie drukarki. Jednak siły wyższe zadecydowały, że drukarka znajdzie się u mnie w pokoju i powinna być dostępna dla wszystkich innych domowników.

Dla kogoś, kto czuje potrzebę wiecznej optymalizacji, kogoś, kto dostaje czkawki już na samą myśl, że jego główne środowisko do pracy podczas wydawania poleceń, czy to myszką czy to klawiszami klawiatury jąka się choćby przez moment – po zaniechaniu walki, pojawia się uczucie pewnej pustki. Powrót do środowiska czysto klikanego – to na Windows, to na OSX. W tym drugim przypadku, oczywiście istnieje pewne życie pod powłoką graficzną systemu, ale w porównaniu do podziemnej metropolii, jaką odkrywa przed nami każdy inny Unix, przypomina to raczej obóz mrówek pod dywanem.

Jako wieczny poszukiwacz ciągle skaczę pomiędzy trzema głównymi platformami. Aby móc poruszać się swobodnie pomiędzy OSX, Windowsem i Linuksem warto zainwestować w komputer Apple. Okazuje się jednak, że nie tylko ze względu na tą (o ironio) elastyczność. Przenośny sprzęt Apple to oaza minimalizmu – tego samego, którego szukało się tak dawno, siedząc przy tych wielkich gorących blaszanych pecetach, wpatrując się w monitor głębszy niż wyższy, stukając w 104 klawisze o wysokości 1cm. Lustrzane odbicie – dzisiaj mamy minimalistyczne fizycznie narzędzie oraz napompowany software.

Jednak dzięki tej elastyczności właśnie, ten tekst zdecydowałem się napisać używając edytora vim. “Powrót” do linuksa poprzez Ubuntu wydaje się być w tym przypadku oczywistym posunięciem, przecież to właśnie gdzieś tam należy szukać tego minimalizmu. Niedawno byłem zmuszony tego spróbować – walki jest już o wiele mniej niż kiedyś. Jakieś sto razy. W końcu minęło już te 10 lat i wielka linuksowa społeczność zdążyła wywrzeć na tyle duże ciśnienie na developerach, że od pewnego czasu, tak i moja jak i Twoja babcia może śmiało uczyć się korzystać z komputera, płacąc tylko za sprzęt, który kupi.

Jeśli, więc idzie tak dobrze – minimalistyczny (może już nie tak bardzo?) Ubuntu na minimalistycznym narzędziu – jest, to skąd ta nagła chęć sięgnięcia jeszcze głębiej? Dlaczego w ogóle piszę ten tekst w vimie? Dlaczego w ogóle otwierałem konsolę, przecież już nie muszę! A może to tylko ja mam takie problemy?

Teraz należy wywrócić to całe rozumowanie do góry nogami i zobaczyć o co tutaj tak naprawdę chodzi. Dlaczego ci wszyscy “linuksowcy” tak zaciekle dążą do minimalizmu, po co im ta konsola? Po co w ogóle korzystać z linuksa, przecież dwa największe systemy oferują wszystko, co potrzeba, komputery dziś nie są już takie drogie, więc o responsywność łatwiej. Naprawdę, nie lepiej? Otóż linuks jest darmowy, bezpieczny – nie pisze się wirusów na linuksa, jest wolny (w sensie wolnościowym), jest niesamowicie konfigurowalny, ma świetne wsparcie społeczności linuksowej.

W końcu ustaliliśmy dlaczego ci wszyscy linuksowcy tak zaciekle bronią swojej platformy, a te 2% udziału rynku pazurami trzyma się za brzeg w rwącej rzece postępu oprogramowania. Otóż nie. Ostatnie zdanie poprzedniego akapitu oraz pierwsze zdanie tego akapitu, nie dość, że zbyt ambitne metaforycznie, to i całkowicie niezgodne z prawdą. Darmowość, wolnościowość, bezpieczeństwo i cały ten marketingowy wkręt nie mają nic wspólnego z prawdziwymi powodami, dla których instalujemy linuksa i otwieramy konsolę. Te puste hasła to tylko hasła – sprzedawane ludziom, którzy nigdy by nie zrozumieli (nie z powodu niewiedzy, po prostu nie poczuli by tego) prawdziwych powodów.

Instalujemy linuksa, ponieważ to niesamowita frajda. Tak – możliwość “grzebania” w systemie, zmieniania ustawień niedostępnych z poziomu środowiska czysto klikanego, pisanie skryptów, automatyzowanie czego się da, aż w końcu popsucie całego systemu i stawianie go od nowa, uruchamianie w trybie singleuser – to wszystko to czysta frajda. Chyba każda branża, nie tylko softwareowa i (założę się) nie tylko technologiczna, mówiąc ogólniej posiada taką platformę / rodzaj zajęcia, dla profesjonalistów w danej dziedzinie, która sprawia im czystą frajdę. I może to ambitna teoria i trochę na wyrost, ale dzięki temu, że wielu ludzi poczuło taką samą frajdę, stworzyli społeczność, a następnie bez praktycznie żadnego przepływu gotówki stworzyło dla czystej frajdy narzędzia, dzięki którym (bezpośrednio) ja mogłem umieścić ten tekst w Internecie, a Ty mogłeś / mogłaś go przeczytać.

:wqa